piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 1

-Tylko nie zapomnij stroju.- powiedziała Natalie wskazując na kolorowe ubranie.
-Dzięki za przypomnienie, ale jeszcze ćwiczymy w zwykłych dresach, pani trener boi się, że je zniszczymy. - powiedziałam patrząc się w telewizor.
-Przyjadę z 5 dni, masz być grzeczna. Angie bedzie przychodzila na zwiady.- cholera.
-Dlaczego?! Przecież nie jestem dzieckiem, potrafię o siebie zadbać.
-Wolisz by twoja mama przychodziła?
-Kurdę wiesz, że nie, nie wytrzymałabym 5 dni porannego wstawania na jogę i pierdzielone owocki.
-Tak więc ciesz się, że Angie będzie przychodzić jeden raz na dzień.
-Dobra idź już, bo spóźnisz się na autobus, taxi już chyba czeka z 20 minut.
-Ok, buziak.- dała mi całusa w czoło i wybiegła z domu. Jeszcze drzwi dobrze się nie zamknęły, a ta już je otworzyła. No tak to Natalie.
-Sory deski zapomniałam.- powiedziała w biegu.
-Jedziesz tam po to by jeździć na desce czy po to by szukać pracy?
-Kocham cię , Lilly, pa!- i tyle ją widziałam.
Wyłączyłam telewizor, wzięłam plecak i wyszłam. Dojechanie do parku zajęło mi 15 minut. Zauważyłam rudy łeb Jennie, którego nie dało się przeoczyć, podbiegłam do niej i zakryłam jej oczy swoimi dłońmi.
-Zgadnij kto to?- spytałam grubym głosem.
-Hmm.. Książe z bajki, który przyjechał po mnie białą limuzyną po to by zabrać mnie do swego pałacu i poślubić?- powiedziała rozmarzona.
-Prawie, ale to tylko ja.- powiedziałam odwracając ją do siebie.
-Hej Lilly.- spojrzała się na mnie, przekrzywiając twarz.- Co taka szczęśliwa, czyżbyś przeczytała grube tomisko?
-Znowu źle, Natalie wyjechała do New York i jestem wolna, no może tak nie do konca, ale jakoś to zniosę.- uśmiechnęła się i mnie przytuliła.
-Dobrze moje drogie, zaczynamy rozgrzewkę, tylko prędko, bo nie mam zamiaru się tu zestarzeć.- powiedziała tak jakby była młoda.
-Greene nie ociągaj się!- krzyknęła do Jennie.
-Dobrze pani Bosh.
Rozgrzewka trwała 5 minut, potem zaczęłyśmy robić gwiazdy, ale przeszkodziła nam w tym głośna muzyka dochodząca ze sceny, która była jakieś 4 metry przed nami.
-Ekstra teraz sobie znaleźli moment, cholera, przecież koncert mają za miesiąc. -tym razem pani trener miala rację, ta muzyka okropnie mnie dekoncentrowała. Jak się nazywa ten ich boysband? Aaaa... Big Time Rush . Przeszkadzają nam w ćwiczeniach, a zawody już za dwa i pół tygodnia.- Dobra dziewczyny jakoś sobie poradzimy, to teraz piramida.
Nienawidze piramidy, ale i tak jest to lepsze niz salto, którego tak cholernie nie umiem, ze za każdym razem mam wszędzie sińce. Trzy dziewczyny ustawiły się na dole, Casey po lewej, Meredith w środku, a Carmen po prawej. Cholera szybko im poszło, a teraz moja kolej. Wdrapałam się po Casey i stanęłam niepewnie na jej i Meredith ramieniu. Elvira, ta suka, której nikt nie lubi prócz jej durnych przydupasów, wskoczyła na Carmen i pewnie stanęła na ich ramionach głupio się uśmiechając.
Na samym szczycie miała stanąć Jennie, ponieważ była leciutka, a poza tym nie miała równego wzrostu do żadnej z nas.
Uff.. Udało się, ale coś tak dziwnie się chybotałyśmy. Nagle usłyszałam krzyk, a potem wszystkie leżałyśmy na trawie.
Ha.. nawet nie poczułam.
Usłyszałam przeszywający krzyk.
To była Elvira.
-Au! Chyba złamałam nogę proszę pani, widziałam jak ta McManus się zachwiała, to przez nią, to wszystko jej wina!!! Nie będę mogła brać udziłu w zawodach.- i zaczęła płakać.
Szkoda, że to naprawdę nie ja się zachwiałam, nie wiem kto, ale wisi mi to, byle tylko Elvira cierpiała.
-Greene pomóż mi zanieść ją do mojego auta, zabierzemy ją na ostry dyżur. Greene, możesz pojechać z nami?- trener spytała moją koleżankę.
-Tak, raczej tak.
Bosh się popatrzyła na nas pozostałe.
-Dla was dziewczyny to koniec na dzisiaj, możecie już sobie iść.- Jennie powiedziała mi cicho cześć, pomachałam jej i odeszły do samochodu pani terener.
Usiadłam na ziemi i wyjęłam wodę z plecaka, nagle zauwarzyłam, że te świrnięte przydupasy Elviry stoją nade mną.
Żłopnęłam jeszcze jeden łyk wody, zakręciłam butelkę i schowałam do plecaka.
Wstałam i chciałam je ominąć, ale tarasowały mi drogę.
Wkurzyłam się.
-Przepraszam, mogę przejść?- spytałam cicho.
Jedna z nich chyba Casey popchnęła mnie i wylądowałam na Carmen.
-Zrobiłaś to specjalnie? Umyślnie rozwaliłaś piramidę żeby Elvira połamała się i nie startowała w zawodach. I tak jesteś od niej gorsza i w ogóle od wszystkich nas. Te twoją piegowatą mordę trzeba porządnie obić, jak Elvira nie będzie na zawodach to ty też.- powiedziała Casey. Trochę się wystraszyłam.
Jasna brunetka o imieniu Meredith z całeś siły kopnęła mnie w ud, przewróciłam się. Któraś z dziewczyn stanęła mi na włosach. Zabolało, więc zaczęłam krzyczeć. Widziałam jak Casey otwiera dużą butelkę wody cytrynowej, bieże duży łyk i wypluwa na mnie. Wszystkie się śmiały. Chciałam teraz by przyszedł mój tata on by zrobił z nimi pożądek, tak jak kiedyś..
Resztę wody wylała mi na głowę. Nie mogłam się popłakać, może dopiero w domu, przytulona do taty, wiedziałam, że one czekają na moje łzy, ale nie dam im tej satysfakcji.
-Hej!- ktoś rzucił z oddali.- Zostawcie ją!- może to ochroniaż parku, bo wszystkie jak jeden mąż zaczęły uciekać. Skuliłam się, bo na "do widzienia" dostałam szybkiego kopa w brzuch.
Usłyszałam jak ktoś podbiegł do mnie jednak nie miałam siły się odwrócić.
-Ej... Nic ci nie jest?- usłyszałam dźwięczny, męski głos. Postanowiłam, że jednak się odwrócę.
Słońce raziło mnie w oczy. Nade mną klękał młody chłopak, blond włosy i zielone oczy, które w słońcu wydawały się nienaturalne.
-Jest...mmm....dobrze.- powiedziałam powoli.
Usiadłam. Dopiero wtedy rozpoznałam w nim tego piosenkarza z Big Time Rush, ale nie pamiętałam jak się nazywa.
Wyciągnął do mnie rękę, ale ja odmówiłam i wstałam o włsanych siłach. Bolała mnie głowa, złapałam tyle włosów ile się dało i wycisnęłam z nich wodę.
-Napewno nic ci nie jest?- spytał blondyn. Pokręciłam przecząco głową i podniosłam swój plecak.
-Dzięki za pomoc, bo byłoby naprawdę źle..
-Wiesz, że to trzeba zgłosić na policję.- gdy to powiedział zjeżyły mi się włosy na karku.
-I tak nic z tym nie zrobią.- orzekłam pewnie.- Wiem coś o tym.
-Może chcesz się wysuszyć w mojej garderobie, zawsze to będzie lepsze niż pójście do domu w takim stanie.- nie powiem chciałam się jakoś ogarnąć, ale nie znałam go i lepiej nie rozmawiać z obcymi.
-Nie, raczej podziękuję.- odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę drogi.
-Hej, czekaj.- krzyknął za mną.
-Co znowu?- powiedziałam niegrzecznie, sama się zdziwiłam, że takim tonem.
-Może podwieźć cię autem do domu?- jeszcze czego.
-Sory, ale nie korzystam z takich form komunikacji miejskich, samochody zanieczyszczają środowisko.- nie wiem po co to powiedziałam, ale miałam nadzieję, że skuma, iż jestem jakaś nienormalna i odpuści.
-No to został mi jeszcze do wyboru rower.- cholera zaraz ucieknę i zrobię z siebie pajaca.
-Mam miesięczny bilet, więc wybiorę tramwaj.
-Może jednak wcześniej się wysuszysz.- wkurzał mnie, ale postanowiłam, że się zgodzę tak dla świętego spokoju.
-Ok.
Zaprowadził mnie tylnymi drzwiami na scenę.
-To nie jest garderoba.- stwierdziłam.
-Chciałem ci tylko pokazać scenę.
-Wiesz widzę ją codziennie kiedy tu przechodzę i naprawdę nie robi na mnie wielkiego wrażenia.- dlaczego stałam się taka pyskata?
-Okey to chodź.- poszliśmy do garderoby, kiedy otworzył drzwi w środku znajdowało się czterech innych członków zespołu.
Cholera jeszcze więcej chłopaków?!
-Hej jestem Carlos, przywitał się pierwszy z nich. Latynos o czekoladowych oczach, niski jak na faceta, ale uroczy.
-Lillian.- przedstawiłam się i podałam mu rękę.
-A jakoś krócej?- spytał Carlos.
-Zazwyczaj mówią do mnie Lilly.
-Ślicznie. Ja jestem James Maslow.- podrzedł do mnie drugi, wysoki, bardzo wysoki, czułam się przy nim jak dziecko, brązowe włosy i piwne oczy, nawet przystojny. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową na przywitanie.
-Logan Henderson, miło mi.- przywitał się trzeci. Ciemne włosy, brązowe oczy, średniej wysokości, też może być.
Ostatni wstał i podał mi dłoń.
-Jestem Dustin, gitarzysta BTR.
-Aha, miło.- powiedziałam cicho.
Odwróciłam się do blondyna.
-A ty jak masz na imię?- spytałam.
-Kendall. Kendall Schmidt.
-Moja koleżanka też ma na imię Kendall.- ups to chyba nie był trafny wybór.
-Uuuuuuuu....- zaczęli pozostali.
-Sory to nie miało być obraźliwe, po prostu te imię dobrze mi się kojarzy.
-Ooooooo....- ponownie skomentowali.
-Dobra tam masz suszarkę i grzebień.- wskazał na siedzenie na końcu pokoju.
-A co się stało, że jesteś mokra?- spytał Carlos.
-Mały wypadek, zostałam oblana wodą cytrynową.
-To może lepiej idź pod prysznic.- zaproponował Kendall. Myślałam, że spłonę ze wstydu, ale pomyślałam "dlaczego nie".
-Dobra.- powiedziałam tylko.
-Niespodziewałem się takiej odpowiedzi, ale ok.- powiedział blondyn.
-Lubię zaskakiwać ludzi.- WTF?? Ja to powiedziałam, czy może jednak to mi się przyśniło?
Widziałam jego uśmiech i uśmiechy pozostałych.
Zaprowadził mnie do pomieszczenia gdzie znajdował się prysznic. Dał mi ręcznik.
-Jak coś się stanie to krzycz.- zażartował. Uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.
Kiedy spłókiwałam,oprócz wody cytrynowej, pot stwierdziłam, że jeszcze nigdy tak dobrze mi się z kimś nie gadało, dobrze się czułam w ich towarzystwie. Kiedy już skończyłam, zrozumiałam, że moja bluzka jest mokra i śmierdzi cytryną.
Założyłam więc leginsy i stanik sportowy, który w lato służy mi jako bluzka.
Nacisnęłam klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Cholera. Cholera muszę przestać mówić cholera.
Zaczęłam walić w drzwi, ale nie pomogło, więc zaczęłam krzyczeć. Oczywiście też nic.
W końcu zorientują się, że coś długo siedzę i przyjdą, prawda?

******************************

Minęło nie wiem ile czasu, ale dużo no i jest już ciemno.
Co z nimi?!
Siedziałam na podłodze i opierałam głowę o drzwi.
Nawet nie mogłam zadzwonić, bo telefon zostawiłam w plecaku, a plecak natomiast został z nimi.
Zaczęłam walić głową o drzwi, w końcu ktoś musi przyjść.
-Hej Lilly, jesteś tam?- usłyszałam głos Kendalla.
-Nie, nie ma jej tu, ale kazała przekazać, że cię nienawidzi!- krzyknęłam zła.
-Przepraszam zapomniałem ci powiedzieć, że tych drzwi nie można zamykać.
-Że co?! Zapomniałeś?! A dlaczego dopiero teraz przyszedłeś mi o tym przypomnieć?
-No, przez przypadek wszyscy usnęiśmy. James dawaj ten łom!- krzyknął do kolegi.
Nie chciało mi się odpowiadać, debilem po prostu trzeba się urodzić.
Kiedy w końcu je otworzyli, myślałam, że zabiję ich wszystkich po kolei.
-Padło wam na mózg?! Która jest godzina?- spytałam.
Logan spojrzał na zegarek.
-W pół do pierwszej.- odpowiedział cicho.
-O nie zabije mnie, Nat mnie zabije.- zaczęłam panikować.
-Masz to twój telefon.- podał mi Carlos.
-Niech spojrzę, 24 nieodebrane połączenia od Natalie, 12 od Angie, zajefajnie.
Wybrałam numer do Nat. Odezwała się po trzech sygnałach.
-Lilly to ty? Chcesz żebym dostała zawału?- powiedziała zdenerwowana.
Nagle ktoś wyrwał mi telefon z ręki, Logan.
-Hejka tu Logan Henderson, Lilly jest tymczasowo zajęta i przenocuje u nas.
-Nie!!! Ja idę do domu..- zaprzeczyłam.
-Ha jak ty jesteś Logan Henderson to ja kurna jestem jego dziewczyną.- słyszałam jak odpowiedziała mu Nat.
-Czyli jesteś, ponieważ właśnie jestem Loganem Hendersonem, jak ostatnio sprawdzałem w paszporcie.
-O kurdę, sory, a dlaczego Lilly jest z tobą?
-Nie ze mną tylko z nami, z BTR.
-Ok tylko zajmijcie się nią i ma dużo pić, cześć.- i się rozłączyła.
Aha ekstra, czy ona przypadkiem nie była pijana?!
-Słyszałaś zostajesz, a kto to w ogóle był?- spytał Carlos.
-Moja kuzynka Natalie, jak mam tu zostać na noc to chcę coś wygodnego pod głowę.
-To da się załatwić, Carlos pożyczysz jej swoją poduszkę?- spytał Kendall.
-Nie, tylko nie moją poduszkę, niech weźmie twoją.
-Ale moja jest w spidermana.
-Dobra może być tylko dajcie mi spać.- oznajmiłam.
Położyli mnie na jedynym tam łóżku, a sami ułożyli się na podłodze.
Miałam to gdzieś byłam zbyt zmęczona by protestować...
----------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nie posneliście jak to czytaliście. Piszcie komentarze i do następnego:)

czwartek, 27 grudnia 2012

Coś na start..

Hej mam na imię Marta.
Ten blog jest poświęcony najważniejszym osobom w moim życiu, czyli Big Time Rush.
Dedykuję go wszystkim Rusherkom, a zwłaszcza Nat, Angie i Kini.
Mam nadzieję, że będzie fun:)